Wishfulland & Derwana & Satarial
1.11.2025 Chicago, Kielce
Był to koncert, na który poszedłem w pewnym sensie z polecenia. Znajomy polecił mi kapelę Wishfulland, a że grają „niedaleko” to skorzystałem z nadchodzącej okazji, żeby poznać nie dość, że muzykę to i twórców.
Dogadaliśmy z chłopkami szczegóły i wystarczyło wyczekać terminu koncertu. A koncerty był… naprawdę wyjątkowy. Nie tylko w warstwie muzycznej, ale i w warstwie teatralnej.
Tak, ten koncertu na długo zapadnie mi w pamięci… przeżyjmy to jeszcze raz…
Zapraszam
Do Chicago dotarłem jakieś pół godziny przed planowanym otwarciem bramki. Obawiałem się, czy zdążę w miarę o rozsądnej porze, ale na szczęście się udało. Przy wejściu usłyszałem, że kapele jeszcze mają próbę i nie wejdziemy. Pomyślałem, że spoko, te kilka minut można zaczekać… Przedłużyło się to o ponad pół godziny (albo i dłużej).
W końcu udało się. Weszliśmy do klubu. W kieleckim Chicago byłem pierwszy raz i przyznam, że jest to… dość mały klubik. Jak się z czasem okazało akustyka była – w moim odczuciu – potworna. Pierwszego zespołu – Wishfulland, nie dało się usłyszeć niemal nic z melodii.
Nie zmienia to jednak faktu, że chłopaki zrobili niezłe widowisko. Zwłaszcza Marcin (wokalista) wysokimi partiami wokalnymi. Dodatkowym atutem były miecze, których używał i dwa pistolety z bańkami mydlanymi! Power metal rządzi się swoimi, wesołymi i sympatycznymi prawami. Już to jedno potrafiło zadomowić się w pamięci.
Setlista Wishfulland:
Flight of the Android
Hands of Glory
Cybernetic Times
Metro (A Thousand Days)
Astral Dragon
Destiny Unknown
Epic Ninja Warrior
Szkoda tylko, że nagłośnienie było fatalne, bo słuchając na YT singla i teledysku do Cybernetic Times, narobiłem sobie apetytu na więcej ich twórczości. Zwłaszcza, że Power Metal jest niezwykle bliski mojemu serduszku. Tuż obok grindcore’owego świniobicia ^_^
Mam nadzieję, że następne koncerty Wishfulland będą zdecydowanie lepiej nagłośnione i będzie mi dane posłuchać przygód epickiego ninja czy jazdy na astralnym smoku.
Drugim zespołem, który zagościł na scenie była warszawska Derwana. Klimat niezwykle folkowy i słowiański (albo pogański).
Na scenie pojawili się dwaj jegomoście w towarzystwie uroczej wokalistki – Magdy.
Trio? Bez perkusji? Pomyślałem, że może być interesująco. Tak też było. Ciekawy i przyjemny stworzyli klimat. Nawet bez perkusji. Uznałem, że taka jest ich konwencja.
Jak się później, przy rozmowie z zespołem okazało, perkusista miał wypadek i nie był w stanie pojawić się na występie. Szkoda… mimo to – szybkiego powrotu do zdrowia!
Klimat Derwany uderzył mnie do tego stopnia, że nie byłem w stanie opuścić Chicago bez przytulenia ich płyty i koszulki. Kto wie, może uda się też ustalić termin na wywiad? Czas pokaże, a ja trzymam kciuki.
Zanim na scenie pojawił się trzeci zespół, w klubie zrobił się lekki szum i rozgardiasz. Na scenie zaczęły pojawiać się nowe instrumenty, a tuż przed nią stolik z dziwnymi przedmiotami oraz wielki kocioł z wodą.
Teraz się zacznie…
Na scenie pojawił się Satarial – ikona rosyjskiej sceny metalowej. Moim zdaniem to nie był tylko koncert i występ zespołu. To był cały rytuał! Od rozpoczęcia, po rozwinięcie na inwokacji zamykającej kończąc.
Z jednej strony chciałem uchwycić jak najwięcej momentów aparatem, z drugiej chciałem przeżyć ten rytuał najlepiej jak potrafię. Jakoś udało się znaleźć złoty środek.
Co jeszcze najbardziej mnie urzekło w spektaklu Satarial to to, że był to występ interaktywny, to znaczy taki, w którym publika też brała czynny udział.
Na początku rytuału Lolita Satarial praktycznie każdemu z widowni namalowała coś na czole. Wodą – uprzedzając pytania. Choć w sztuce teatralnej była to krew, którą uprzednio sobie upuściła z ręki.
Kolejnym elementem, który mieliśmy okazję skosztować było… coś co w smaku przypominało cydr. Gazowane, smaczne… dobre ^_^ tu też niemal każdy widz mógł skosztować trunku, pitego z… czaszki!
W klimacie Dark metalowym i pogańskim mieliśmy też okazję wbić gwóźdź w laleczkę voodoo.
Gdzieś w połowie występu Lolita na środku sceny zdjęła z siebie stanik i już do końca występu świeciła sutkami! Męska część widowni niezwykle zauroczona przestała myśleć a wzrok wbił się w… wiadome miejsce ;)
Całość koncertu skończyła się rytualną śmiercią performerki, która po wypiciu trucizny upadła na ziemię i zmarła w konwulsjach. Oczywiście w teatralnej konwencji.
Osobiście urzekł mnie klimat, jaki stworzył Satarial zarówno muzyką, jak i rytualnym przedstawieniem. Początkowo sprawiali wrażenie, że nie mogą zapanować nad chaosem, który sami stworzyli. Na koniec uważam, że warto było czekać na ich występ. Niezwykłe przeżycie wizualno muzyczne.
Na myśl przychodzi mi Heilung, którego poznałem na Mysticu, i który wywarł na mnie bardzo porównywalne wrażenie. Tyle tylko, że Heilunga widziałem z dość dużej odległości, a Satarial’a miałem na wyciągnięcie ręki.
Coś czuję, że z chęcią wybiorę się ponownie na ich koncert, by przeżyć pogański rytuał raz jeszcze…
Dajcie koniecznie znać, czy taki klimat koncertu wam przypada do gustu, czy niekoniecznie?
Z mojej strony to byłoby wszystko. Widzimy się już niedługo.
Do następnego!
Ave.!






















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz