Mystic Festival 2022
Po trwających dwa lata pandemicznych dwóch tygodniach nadszedł w końcu ten dzień! Lokum wynajęte, bilety w ręce, torby upchane – kierunek Gdańsk. Mystic Festiwal, nadchodzę.
Co ciekawego spotka mnie tym razem? Obym tylko nic nie złamał. Perspektywa powrotu przez cały kraj z nogą na ramieniu brzmi mało sympatycznie. Pożyjemy – zobaczymy, jak to mówią.
Wtorek – wyjazd. Godzina 6:00 rano. Dworzec w Zawierciu.
W zasadzie to podróż, jak podróż – nic się nie działo. Gdyby nie to, że mój pociąg – Hutnik – przybył na stację szczepiony końcówkami z innym pociągiem. Mało brakowało a zafundowałbym sobie pieszą wędrówkę do Gdańska. Na szczęście znalazłem właściwy wagon i miejsce. Ruszajmy.
Na miejscu byłem około 14:00. Szybki obiad, jeszcze szybsza kawka i fajeczka. Zainstalowałem się w pokoju, który na moment przerobiłem w studio Menelnika NIEcodziennego. Korzystając z okazji, że jestem gdzie jestem, postanowiłem zaprosić na wywiad gdański zespół Dead Saint’s Bitch – wywiad już wkrótce.
Po ciekawej i wesołej rozmowie ruszyłem w kierunku stoczni, by zawczasu wymienić wymienić bilet na opaskę oraz przytulić piękną płytę z festiwalu. Tu muszę wtrącić, że i od Wojtka z DSB otrzymałem super prezent niespodziewajkę, czyli ich poprzedni album.
Opaska jest, płyta też. Zobaczmy jeszcze gdzie mieści się brama główna, jak się prezentuje we względnej ciszy i spokoju, i można wracać, szykować się na pierwszy dzień – Warm Up Day.
Dzień 1 – Warm Up Day
Na teren festiwalu przybyłem około 15:00. Rozeznanie w terenie – gdzie jest jaka scena i co ciekawego mamy na stoiskach merchowych i płytowych. Po zwiedzeniu wszystkich zakamarków, nadszedł czas na pierwsze festiwalowe piwko – tak bardzo chce się Ż… tylko… ta cena… [14zł za piwo!]
Pierwszą atrakcją, jaką zobaczyłem były maski – Tom Worrior’s „Death Masks” exhibition – choć znaleźć te wrota nie było łatwo. Wrażenia? Chcę taką piwnice u siebie w domu! Klimat – genialny, maski – niezłe. Pomieszczenie zatopione w półmroku, który rozproszony był jedynie przez krwistoczerwone światło i klimatyczną muzykę wypełniającą każdy centymetr lokalizacji.
Na samym środku stała stylowa, antyczna leżanka, którą chętnie zabrałbym ze sobą. Po bokach – ni to dywan, ni to flaga – czarne płótno z namalowanymi różnymi symbolami. Na ścianach maski, w towarzystwie odwróconego krzyża (na nim też były maski) a także piękny ołtarz z pentagramem. Gdzieniegdzie stały małe znicze, które dodawały jeszcze więcej uroku do tego miejsca.
Moim pierwszym koncertem tej Metalowej Uczty był występ brytyjskiej grupy Urne, których miałem przyjemność słuchać po raz pierwszy. Zespół tworzy wybuchową mieszankę Stoner/Sludge Metal z elementami Metalcore, więc jest ciekawie. Joe – wokalista i basista – zapowiedział na przyszły rok nową płytę. Będzie trzeba jej zatem wypatrywać.
Następni na Park Stage pojawili się nasi rodzimi Decapitated. Ich też trzeba było zobaczyć. Słuchając chłopaków, kilka metrów przed sobą spostrzegłem znajome mordki. W tłumie dostrzegłem ekipę Urne.
Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zbić z nimi piątki i zrobić pamiątkową fotkę. A i przy okazji zamieniliśmy dwa słowa (znacie tanie linie lotnicze do Londynu? ^_^)
Trochę się jeszcze poszlajałem po terenie festiwalu, po czym na kilku sympatycznych spotkaniach zakończyłem pierwszy dzień.
Dzień 2 – Festiwal właściwy, dzień 1
Ten dzień zacząłem od Park Stage, gdzie zagrali Comepass – zwycięzcy eventu Road to Mystic. Przy okazji wpadli oni w ucho Młodej, więc tym bardziej trzeba było się z twórczością chłopaków zapoznać. Pochodzący z Poznania, ekipa Comepass gra Alternatywny Rock/Metal, choć w uchu brzmią trochę jak Bullet for my Valentine, tylko bez ekstremalnych solówek.
Pod koniec seta wokalista powiedział, że za niedługo zejdą pod scenę i kto będzie chciał to może zbić pionę. Super! - pomyślałem – Czekamy. I się udało. Piona zbita, fotka jest, a i dwa słowa udało się zamienić. Nie tylko z samym zespołem, ale i z najbliższymi i najwierniejszymi fanami.
Drugim zespołem, którego występ obejrzałem był Major Kong, który grał na Desert Stage. Tu przyznaję, ta kapela mi nie podeszła. Posłuchałem jednak kilka utworów i upewniwszy się, że to jednak nie jest dla mojego ucha – wspólnie z nowo poznanym kompanem Krzyśkiem poszliśmy coś zjeść.
Z racji tego, że organizatorzy przygotowali wiele atrakcji na tegorocznej edycji Mystic Festiwalu, razem z Krzyśkiem postanowiliśmy sprawdzić jedną z nich – VHS Hell. Trafiliśmy na film Reproduktorki z 1988 roku. Całkiem niezła, chwilowa odskocznia od koncertów. Ciekawe czym zaskoczą nas na kolejnych edycjach? Może skoki na bungee?
Następnie poszliśmy na Main Stage, gdzie posłuchaliśmy fragmentu Malevolence. Potem, za namową Krzyśka zaliczyliśmy występ Mentor na Sabbath Stage.
Tego dnia jednak moim faworytem był Heilung, któzy swój rytuał odprawiali na Park Stage. Słowo „rytuał” nie jest tu przypadkowe. Całe show, całe widowisko, było jak jeden wielki rytuał. A wokaliści wyglądali jak kapłan i kapłanka.
Na tym fantastycznym widowisku zakończyłem drugi dzień.
Dzień 3 – Festiwal właściwy, dzień 2
Ten dzień zacząłem od przesympatycznej rozmowy w ramach serii NIEcodzienne Wywiady. Tym razem moim gościem był Kuba, który szarpie strunami w Diatom – oczywiście niebawem efekt tej rozmowy.
Po rozmowie czas na festiwal. Zacząłem od Desert Stage, gdzie zagrali Only Sons. Chłopaki dorzucili do pieca i nawet moje ucho było zadowolone. Potem szybki rzut oka na Tester Gier – tak szybki, że nawet nie zdążyłem sobie wyrobić zdania na ich temat. Następnie udaliśmy się na drugi seans filmowy. Tego dnia puszczali film o smakowitym tytule – Zniszczenie mózgu – pozycja idealna na niedzielne obiadki.
Po seansie i wrzuceniu czegoś pożywnego na ząb udaliśmy się na Main Stage, gdzie grali Saxon. Co prawda nie jestem jakimś mega fanem Saxonu, ale zagrali kilka kawałków, które nie były mi obce. Miałem nadzieję, że zagrają Princess of the Night, ale nie można mieć wszystkiego.
Wybór następnej kapeli mógł być tylko jeden – Mgła. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia i posłuchania ich na żywo.
W tak zwanym międzyczasie udaliśmy się z Krzyśkiem na smakowitego burbona. Moje kubki smakowe szalały z zachwytu. Szkoda, że nie udało się zabrać choć jednej butelki.
Wprawieni w klimat ruszyliśmy uczcić półwiecze Judas Priest. Coś niesamowitego. Ten podwieszony krzyż robił super wrażenie.
Nie byłbym sobą, gdybym nie skorzystał z okazji i zobaczył na żywo Mayhem. Chyba każdy z nas słyszał wiele na temat początków tej kapeli. Euronymus, Dead czy Varg. Dla mnie była to pozycja obowiązkowa tego wieczoru.
Dzień 4 – Festiwal właściwy, dzień 3
Na ten dzień czekałem od 2019 roku!
Jednak nim ruszyłem na festiwal, musiałem w pierwszej kolejności uderzyć do jakiegoś sklepu. Po co, zapytacie? Glany mi nie wytrzymały i najnormalniej w świecie rozklekotały się. Dobrze, że była to jedyna awaria, jakiej doznałem.
Każdy, kto mnie zna, wie chyba, że przybyłem na Mystic Festiwal tylko dla jednego zespołu i tylko dla jednego Króla – Mercyful Fate, bo o nim mowa.
Plan mieliśmy zacny. Krzysiek dotarł pierwszy, więc on zaklepał miejsce pod Main Stage. Ja dotarłem chwilę później, jak już zlikwidowałem problem z butem.
Pierwsi na scenie zagrali The Materia. Był to trzeci zespół, z którym dane mi było nawiązać kontakt, zbić pionę i strzelić samojebkę.
Po występie Materii skoczyłem coś zjeść. Tam poznałem pewnego Pana z Estonii, który zachwalał i gorąco polecał Igorrr’a, mówiąc, że grają coś innego niż większość. Zaintrygowany i wyraźnie zaciekawiony wróciłem pod scenę i czekałem na wyjście zespołu.
Sam nie wiem, czego się spodziewałem po wcześniejszej rekomendacji. Raczej na pewno nie tego. Najpierw na scenę wyszedł DJ, który zaczął grać intro. Po chwili dołączyli do niego gitarzysta i perkusista, a chwilę później wokalista.
Interesujące połączenie muzycznych stylów. Zwłaszcza, kiedy DJ nagle łapie za gitarę.
Nie spodziewałem się jednak damskiego, operowego wręcz wokalu. To było coś fantastycznego. Połączyli Metal, sample i operowy wokal w coś naprawdę ciekawego. Jak będą grać gdzieś w Polsce to raczej na pewno będę chciał się tam pojawić. Zwłaszcza, że moje ucho i oko było pod wielkim wrażeniem.
Przedostatnia kapela to znany i powszechnie lubiany Vader. Co mogę tutaj napisać? Zrobili totalny rozpiździej.
Kiedy Peter z chłopakami skończyli grać, a ekipa ogarnęła sprzęt Vader’a, scenę zakryła czarna kurtyna z białym logo Mercyful Fate.
Czekając (nie)cierpliwie na wyjście Króla, w pewnym momencie podeszła do nas jakaś Pani; pytając, czy mówię po angielsku. Oczywiście, że tak – powiedziałem. Okazało się, że owa Pani jest z ekipy Mercyful Fate’a i spodobała jej się moja kurtka, na której przyszyty jest ekran z Abigail. Zrobiła mi zdjęcie, oznaczyła i wrzuciła na profil na Instagramie MercyfulFateCoven.
Szok. Niedowierzanie. Radość. Weź te trzy stany, zmiksuj ze sobą i dodaj szczyptę Dumy – tak czułem się przez resztę wieczoru. Spośród niezliczonego tłumu fanów, którzy nierzadko mieli lepsze naszywki i ekrany na kurtkach, ta Pani wybrała właśnie mnie! Kurwa do tej pory nie mogę uwierzyć!
Nie chcę rozmyślać nad ukrytym sensem tego zdarzenia, chcę się cieszyć tą chwilą i tym sympatycznym zrządzeniem losu. A dokąd mnie to zaprowadzi – czas pokaże.
Nadszedł czas, kiedy kurtyna opadła a na scenie pojawił się Król. Wystrój sceny zdecydowanie inny niż w 2019 roku. Schody i całość w kolorze białego marmuru – czy coś takiego.
Ogromny pentagram z wpisaną twarzą kozła i świecącymi na czerwono ślepiami, a ponad nim jeszcze większy odwrócony krzyż. Skromna ta scena, a jednak był szał.
King dorobił się też korony. Należnej, rzecz jasna. Jeśli chodzi o nakrycia głowy to miał aż trzy różne i każde lepsze i efektowniejsze od poprzedniego.
Zarówno w 2019 dostaliśmy nowy utwór od Króla, zwiastujący nową płytę Jego solowego zespołu, tak też było w tym roku. King zaserwował nam nowy utwór Mercyful Fate, który… i tu sugeruje nadejście nowej płyty? Mam nadzieję, że niebawem pojawią się oficjalne doniesienia, że dostaniemy i tutaj nowy krążek. Tylko niech nie karzą nam długo czekać :)
Prócz tej nowości, zagrali set składający się chyba z najlepszych numerów Mercyful Fate. Choć osobiście dorzuciłbym jeszcze co najmniej dwa.
Setlista Mercyful Fate:
1. The Oath
2. The Jackal of Salzburg
3. Corpse without soul
4. Black funeral
5. Dangerous Meeting
6. Melissa
7. Doomed by the living dead
8. Curse of the Pharaohs
9. Evil
10. Come to the Sabbath
11. Satan's Fall
12. outro from tape: To one far away
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak też i występ Mercyful Fate dobiegł końca. Mam wrażenie, że zagrali strasznie krótko, mimo że gościli na scenie godzinę z hakiem.
Kiedy wszyscy muzycy zeszli już ze sceny a publika się przerzedziła, poszliśmy z Krzyśkiem na szybkiego burbona, nim każdy z nas wróci do swojego lokum. Jeszcze tylko szybka fotka przy brami głównej i czas wracać.
Podsumowując Mystic Festival 2022, muszę przyznać, że przeszło to moje oczekiwania. Dużo większy teren, niż w Krakowie w 2019 roku. Doszły ciekawe atrakcje, w postaci wystawy masek czy mini kino. Dużo więcej było też punktów z żarciem, bo aż trzy strefy. Fajnym pomysłem było też dodanie miejsc, gdzie mogliśmy zanurzyć się w ginie, rumie czy burbonie – z tego proszę nie rezygnować ^_^
Do czego muszę się przyczepić to ceny. Za zwykłe piwo musiałem zapłacić 14zł. Za kawałek pizzy 13zł. A jeśli chodzi o ceny za coś treściwszego, w postaci jakiegoś burgera, to ceny zaczynały się od ponad 20zł. Rozumiem, że każdy musi zarobić, ale te ceny były naprawdę ogromne. Dobrze, że chociaż za płyty nie życzyli sobie cen jak za złoto… choć zależy, do którego namiotu podszedłeś.
Co do zespołów, jakie zagrały na pięciu wspaniałych scenach, nie będę się wypowiadać. Każdy ma swój gust i jeszcze nie urodził się taki, co by wszystkim dogodził. Na szczęście wybór był na tyle zróżnicowany, że mogliśmy wybierać do woli. Jeśli ta kapela mi nie podeszła, poszedłem kawałek dalej posłuchać innej.
Mimo wszystko, uważam, że tegoroczna edycja była świetna. Na prawdę były to zajebiste cztery dni pełne Metalowej Uczty. Żałuje tylko, że z wcześniejszego lineup’u wyleciało Beast in Black, czy The Hu, bo na nich już sobie ostrzyłem ząbki. Szkoda, może na następnej edycji. Osobiście chętnie udałbym się też pod scenę, na której zagrałby Dimmu Borgir czy Dark Funeral, a może i Sonata Arctica (może ktoś z organizatorów jakimś cudem przeczyta tę relacje i weźmie sobie moje słowa?). Pożyjemy – zobaczymy, jak już pisałem.
Cóż, to byłoby wszystko, jeśli chodzi o ten krótki wypad nad morze. Pamiętajcie, że już niebawem na YT ukaże się wywiad z Dead Saint’s BiXXX, a tydzień później z Kubą z Diatomu. Już dziś zapraszam Was gorąco. A i niebawem też przedstawię Wam upgrade Metalowej Półki, czyli co udało mi się przytulić na stoiskach z płytami. Wyczekujcie w eterze aż trzech filmów, które zrealizowałem dzięki tej wyprawie.
A tymczasem, dziękuję za uwagę
Trzymajcie się! I do następnego!
Ave.!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz