sobota, 25 lutego 2023

Recenzja: BlackLight - River of Time

 BlackLight – River of Time 
(25.02.2022)


River of Time, to drugi album grupy BlackLight, który swoją premierę miał 25 lutego 2022 roku. Album zarejestrowany został w tarnowskim Studio 07 w 2021 roku. Płyta została wydana nakładem ProgMetalRock Promotion


Jak wspomniałem, jest to drugi album; pierwszym albumem jest Following the Future. Debiut nagrany został w Studio 13 oraz Studio Centrum w Krakowie. Jednak dzisiaj przyjrzymy się drugiej płycie. 


Zapraszam

Zacznijmy jednak od przedstawienia składu, który tworzy BlackLight: 

Marcin Kocielski – wokal 
Maciej Majewski – gitara, drugi wokal, wokal w utworach 5,7 i 10
Robert Kurzyński – gitara, gitara solowa
Tomasz Szydło – gitara basowa
Jan Krawczyk – perkusja, udu*

* - udu to afrykański instrument perkusyjny stworzony przez plemiona nigeryjskie


Słowem o okładce: 

Okładka jest skąpana w odcieniach szarości. W górnej części mamy nazwę zespołu, a na dole widnieje tytuł albumu. Autorem okładki jest Robert Kurzyński. 
Sama okładka przedstawia rzekę, otoczoną zaroślami oraz kamieniami lub głazami. Na samym środku widać zaokrąglony most, który wraz z lustrzanym odbiciem tworzy okrąg. Na dalszym planie mamy ścianę drzew, a tuż przed nią stoi całkiem ciekawa konstrukcja z kamienia. 
Ciekawe, czy jest to rzeczywiste miejsce, czy tylko inwencja twórcza autora? 
Tyle, jeśli chodzi o front okładki, bo mamy jeszcze tylną część. Również jest skąpana w szarości. Poza podstawami, czyli listą utworów, całą masą logów patronów, mamy jeszcze tło. A jest ono równie ciekawe i interesujące, co przód. Przedstawia las na jakimś wzgórzu, który na dalszym planie skąpany jest we mgle. 
Wrzućmy wreszcie płytę na głośniki, bo na sam widok okładki mam dreszcze z ciekawości… 


1. I Call Your Name

Pierwszy utwór, otwierający album, zaczyna się bardzo powoli. Wręcz leniwie. Klimatem, moim zdaniem, zahacza o jakiś ambient. Po chwili jednak rozpędza i to zdecydowanie. 
Riffy są ciekawe, choć bez zbędnych wariacji. Perkusja ma swoje ciekawie brzmiące momenty – coś na wzór solo. Jeśli zaś chodzi o gitarową solówkę, to trzyma się ona pierwotnego klimatu, takiego ambientu, choć ze sporą dozą progresywności. 
Co do samego tekstu to jest on… dosyć smutnawy. Bohater utworu woła czyjeś imię. Lecz ta osoba nie przychodzi. Początkiem tekstu jest fragment o miłości. Miłości pełnej nienawiści i takiej bez wyrazu. Można więc z tego fragmentu wywnioskować, że ów bohater woła imię swojej dziewczyny (partnerki), która nie przychodzi. 
Skoro ta miłość była pełna nienawiści i (zapewne) kłótni, to długo raczej nie byli ze sobą. Koniec końców się rozstali. W tym utworze mamy przedstawione, jak bohater, już jakiś czas po rozstaniu, wraca wspomnieniami do tamtych chwil, które przeminęły. Lub też, jest zaledwie kilka chwil po owym rozstaniu i smutek wdziera się do jego snów. 
Wspomnienia, jak kolce kaktusa wdzierające się pod skórę, wpadają mu do głowy i zaburzają równowagę. Co powoduje chwilowe zniesmaczenie. Z jednej strony bohater chciałby wrócić do tamtych dni, z drugiej jednak powstrzymuje napływ wspomnień, które za chwilę znikną i już nigdy się nie pojawią. Oby ;) nie warto żyć przeszłością… 
Co mi się jeszcze podoba w tym utworze (i spodoba w całym albumie) to wokal Marcina. Brzmi tutaj, jakby lekko wzbogacony o ciekawe efekty, a jednak spora jakość jego głosu jest pozostawiona bez zbędnych „upiększaczy”. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: I Call Your Name



2. You Are Not Alone

Drugi utwór zaczyna się bardzo podobnie, jak pierwszy. Spokojnie i lekko. Nawet w momencie wejścia perkusji, jest zachowana ta lekkość i spokój. Klimatem kojarzy mi się gatunkowo z Gothic Metalem. Wokal jest tutaj również bardziej gotycko, niż progresywnie. Krótkie frazy wyrażane z dużą lekkością, co nadaje utworowi ulotności i ambientu. 
Nie jest to jednak w całości Gothic Metal (ani Rock), i gdzieś od połowy słychać zmianę na Progressive. Ostrzejsze riffy i perkusja. Pod koniec utworu jest już bardzo progresywnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o solówkę. 
Jeżeli natomiast chodzi o warstwę liryczną utworu, jest ona bardzo budująca i podnosząca na duchu. Na początku sądziłem, że ten utwór łączy się, w pewien sposób, z poprzednim – patrząc po tytułach. Jak bardzo byłem w błędzie, póki nie zajrzałem w tekst. 
Tekst mówi, że idąc swoją własną ścieżką życia należy zachować spokój i uśmiech na twarzy. Idąc oczywiście z głową uniesioną do góry. Nie chodzi tu o dumę tylko o pewność siebie. Nie wolno nam tracić nadziei, bo nie ważne, jak źle by nie było, zawsze po burzy przychodzi słońce. I w końcu zrobi się ciepło. 
Nie należy się też obawiać nieznanego. Ono zawsze nadejdzie. Niezależnie od tego czy kontrolujemy sytuację czy nie. To te chwile nas uczą. Te negatywne, z pozoru, sytuacje kształtują nasz charakter i to, kim Jutro będziemy. Bez nich bylibyśmy przezroczyści, bez wyrazu. Nie ma sensu oglądać się za siebie i wspominać to co przeminęło. Jutro nadejdzie coś lepszego… byle tylko pozostać otwartym i mieć otwarty umysł. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: You Are Not Alone  



3. Compass Of Soul

Ten utwór jest zdecydowanie ostrzejszy od poprzednich. Choć wokalnie Marcin pozostał w gotyckim i takim trochę ambientowym klimacie. Domyślam się, że taki jest po prostu jego styl wokalny, ale o tym w podsumowaniu… póki co skupmy się na Kompasie Duszy. 
Choć pojawiają się tu na przemian ostrzejsze i lżejsze momenty, to dominuje tu ten ostrzejszy klimat. 
Gdzieś w połowie, po szybkim perkusyjnym przejściu, następuje zwolnienie i uwydatnienie klimatu lekkości, który jest jednocześnie solówką dla jednej gitary. Po tym fragmencie, wybudza nas druga gitara. Ostrzejsza i agresywniejsza. A jednak na swój sposób nie zaburza to spójności. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Compass of Soul



4. Into My World

Tu już mamy zdecydowanie szybciej. Od pierwszych sekund głowa sama się buja. Nawet perkusja jest tutaj dużo bardziej żywsza. I świetnie brzmi tutaj stopa. 
Tekst jest tutaj czymś w rodzaju retrospekcją. Bohater znowu przypomina sobie o czymś z przeszłości i to powoduje u niego ogromny smutek i wodospad łez. Musiała to być bardzo mocna sytuacja, skoro wspomnienie jej jest „like the first youthful kiss, you never want to forget(…)” (jak pierwszy młodzieńczy pocałunek, nigdy nie chcesz zapomnieć). 
Owe wspomnienie jest tak silne, że bohaterowi wali się cały świat na głowę. Do tego stopnia, że zaczął się wręcz modlić o czas wiecznych dni – co można tłumaczyć jako chęć odejścia z tego świata. 
Ostatnia fraza tekstu jest swego rodzaju zaprzeczeniem tekstu z utworu drugiego – chęć cofnięcia się w czasie i dokonania zmian. „you’ll never find again, you’ll never know again, how much do you want to turn over time(…)” (już nigdy nie znajdziesz, nigdy więcej się nie dowiesz, ile chcesz obrócić w czasie). Najpewniej chodzi tu o zmianę tej jednej, konkretnej sytuacji, która doprowadziła bohatera do chęci skrócenia sobie życia.

Utwór możesz posłuchać tutaj: Into My World



5. Following The Sadness

Mieliśmy chwilę oddechu od balladowych klimatów. Wystarczy tego. Wracamy w klimat. Piąty utwór swoim klimatem wraca w tę ulotność i balladowość z początku albumu. Choć muszę przyznać, że super linię ma tutaj gitara basowa. 
Spodobał mi się fragment „go to your dreams, forget it all, from love to death(…)” (idź do swoich snów, zapomnij o wszystkim, od miłości do śmierci), gdzie Maciek spróbował wyższych partii wokalnych. Lub głos sam mu pofrunął wyżej. Co nie zmienia faktu, że ten fragment wpadł w moje ucho z dużą aprobatą. 
Lirycznie utwór nawiązuje nieco do stanów depresyjnych lub temu podobnych. Bohater uważa, że jego przyszłość jest stracona. Zanurzony w smutku, uważa, że stracił wiarę. 
Pozostaje jednak nadzieja, której udaje się (póki co) utrzymać bohatera przy życiu w tej zimnej, samotnej skorupie. Wierzy jednak, że te lęki kiedyś odpuszczą i opuszczą jego ciało. „I whisper a prayer over and over, but no one listens to me(…)” (Szepczę modlitwę w kółko, ale nikt mnie nie słucha). Jeśli nadejdzie dzień, że bohater znowu stanie z głową uniesioną do góry to będzie to tylko i wyłącznie jego własna zasługa. Jego silnego ducha. A nie tego, do którego skierowane były szepczące modlitwy, które raz za razem pozostawiały jedynie echo… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Following the Sadness 



6. Cirkle Of Life

Jeśli dobrze kojarzę dźwięki, to intrem tego utworu jest właśnie to udu całe. Nastrajające są to dźwięki. Kojarzy mi się to z narodzinami nowego życia. 
Po tym intrze szybko następuje wejście wszystkich instrumentów, łącznie z wokalem. Jest to też jeden z najdłuższych utworów na płycie. 
Jest tu jeden fragment, zaraz po solówce, który kojarzy mi się z klimatem egipskich faraonów. 
Muzycznie utwór trzyma poziom albumu. Jest lekko progresywny, są elementy balladowe z ambientowym smaczkiem. Jednak wyróżnia się dźwiękami udu. To nadaje świeżości i takiej inności. 

O czym jest utwór? 
Mam wrażenie, że ten tytułowy krąg życia jest miejscem, z którego nasz bohater pragnie się wydostać. Uciec z tej klatki, by móc podążać za głosem swojej duszy. 
Początkowo sądziłem, że będzie to tekst, który mówi wprost o pierwszym skojarzeniu kręgu życia – czyli narodziny, życie i śmierć. Zagłębiając się jednak w tekście muszę odrzucić tę pierwotną myśl. Tekst jest bardziej o emocjonalnym kręgu życia, w którym strach miesza się z nadzieją. Gdzie prawdy poszukujemy w nic nieznaczących obietnicach. I kiedy orientujemy się, że to tylko puste obietnice, oszukujemy samych siebie, że to już ostatni raz… po pewnym czasie znów dzieje się to samo. 
Dlatego właśnie nasz bohater pragnie wyjść z tego błędnego koła, by móc stworzyć wizję nowego życia, które będzie wolne i zgodne z pragnieniami jego własnej duszy. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Cirkle of Life



7. Beyond My Thinking

Mamy kolejną zmianę. Tym razem utwór zaczyna się ostrzej i zdecydowanie szybciej, niż chociażby poprzedni. Jest to kolejny szybszy i wyraźniej progresywny utwór. Choć nie brakuje tu założonego od początku klimatu. 
Wokal też jest tu inny, bo drugi raz za mikrofonem staje Maciek. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Beyond My Thinking 



8. Inside Me

Kolejny delikatny początek. Można by rzec, że intro jest grane na gitarze klasycznej, do której po chwili dołącza się delikatny dźwięk basu. Po pierwszym fragmencie tekstu, który też jakby wstępem, następuje zmiana klimatu na ten bardziej progresywny. Mamy już elektryki i perkusje. Wokalnie jest nieco ostrzej, choć jest zachowany balans w klimacie utworu, jak i całego albumu. 
W pierwszym fragmencie tekstu bohater żali się, że stracił coś, co było dla niego niewyobrażalnie ważne. Lub kogoś? 
the soul host lost it’s flame(…)” (gospodarz duszy stracił swój płomień) – ten wers można rozumieć na wiele sposobów. Jednak w tym przypadku może to oznaczać, że ów człowiek (nasz bohater?) stracił wolę życia. Nie widzi sensu w dalszej egzystencji, co wyraża poprzez płacz. Jednym słowem mówiąc – jest zrozpaczony. W tej rozpaczy usłyszawszy jakieś szepty, swoją nową nadzieję znalazł w nienawiści. Nie jest jednak powiedziane w kierunki kogo lub czego tak nienawiść została skierowana?
W dalszej części tekstu bohater zdradza, że znalazł odkupienie. Przebaczenie, którego osoba, do której ta wypowiedź jest skierowana nigdy nie zobaczy (i być może nigdy nie zrozumie). Nadal jednak pozostaje osamotniony – „like a left child in an abandoned house(…)”  (jak pozostawione dziecko w opuszczonym domu). To zdanie z dzieckiem też jest interesujące. Skoro dziecko jest samo w opuszczonym domu, to czysto teoretycznie, może spokojnie wydostać się z tego budynku (nie jest przecież napisane, że dom jest zamknięty na cztery spusty). Jednak w całej swojej panice, nie potrafi się wydostać i oswobodzić. Sądzę, że analogicznie może być z bohaterem utworu, który znalazł się w sytuacji bez wyjścia (bez nadziei) tylko z pozoru. Ponieważ klatka jest cały czas otwarta, i tylko od niego samego zależy to, czy z niej wyjdzie czy w niej pozostanie ( że tak polecę metaforą).
Z ostatniego fragmentu tekstu myślę, że mogę wyczytać to, że bohater w całej swej nienawiści dokonał jakieś straszliwej zbrodni. W rozpaczy nienawiść przychodzi łatwo i wtedy można dokonać straszliwych rzeczy. Rzeczy, których później możemy żałować. Choć dla naszego bohatera ten czyn przyniósł wyzwolenie. „Hide the body in the water, let it cleanse the veins(…)” (ukryj ciało w wodzie, niech oczyści żyły)… 
Jednak, żeby nie burzyć klimatu całego albumu, uznajmy, że owa sytuacja mogła (lecz nie musiała) wydarzyć się tylko w umyśle bohatera. W końcu tytuł utworu brzmi Inside Me (wewnątrz mnie).

Utwór możesz posłuchać tutaj: Inside Me



9. When Dreams Come True

Im bliżej końca tym bardziej motyw gotyku się oddala. Jego miejsce zajmuje natomiast klimat balladowy. Tak jest też w tym utworze. Choć trwa niewiele ponad 5minut, w całości zachowany jest w tym balladowym klimacie. Można tu naprawdę odpłynąć momentami. 
Moim zdaniem tekst tego utworu jest w pewnym sensie o rozstaniu - „to be alone for good. I gave you my love, for every pain(…)” (zostać sam na dobre. Dałem ci moją miłość, za każdy ból). Choć we śnie ich „dusze splatają się jeszcze raz”. Jednak po śnie przychodzi jawa, w której nic nie uległo poprawie. Bohater nie chce lub nie potrafi dać za wygrają i nadal próbuje walczyć o ukochaną, mimo że „love dies in your eyes(…)” (miłość umiera w twoich oczach). 
Smutnawy to tekst, choć melodia – przyznaje – cudowna. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: When Dreams Come True



10. Sinner

Starczy tej ballady. Czas na coś żywszego i ostrzejszego. Przedostatni utwór szybko wybudził nas z tego spokojnego klimatu. Świetnie brzmiąca podwójna stopa, ostre riffy i wokal, któremu na szczęście nie udaje się wpleść tutaj spokoju. Jest to też drugi, co do długości utwór na całej płycie. Trwa trochę ponad 6 minut. 
Ale cóż to dzieje się w połowie utworu? Zaraz po solówce następuje gwałtowne wyciszenie, po czym następuje zwolnienie tempa. Kiedy słuchałem tego utworu w aucie, miałem wrażenie, że jest to po prostu kolejny utwór, który jest po prostu instrumentalem. 
A kim jest tytułowy grzesznik i dlaczego taki się stał? 
Myślę, że ten tekst może się w pewien sposób łączyć z utworem ósmym (Inside Me), gdzie nienawiść narodziła się w bohaterze, a tutaj znalazła sobie ujście. I tym sposobem jakaś zemsta się dokonała. Nienawiść sprawiła, że bohater stał się jednym z nich – jednym z grzeszników… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Sinner



11. Im Dying

Na zakończenie albumu chłopaki znowu zaserwowali nam jeden z lżejszych muzycznie utworów. Choć nie brakuje tu progresywnej ostrości, to w pewnym stopniu jest lekko. 
Co do tekstu, sprawia wrażenie, że dosyć smutnego. Jakby bohater wybrał się w głąb lasu, by zakończyć swój żywot. Mimo, że w utworze bohater zwraca się bezpośrednio do kogoś, to można uznać, że mówi sam do siebie. Nadal próbuje znaleźć prawdziwą nadzieję, jednak wciąż czuje bolące wspomnienia. I to go dobija. Przyznaje też, że blask jego duszy zanikł. 
Krótko mówiąc bohater cierpi na brak nadziei na dalszą egzystencje i rozpacz, która go dopadła doprowadziła go do ostateczności… tą ostatecznością jest odebranie sobie życia. 
Sądzę, że ten utwór też można w pewien sposób połączyć z poprzednimi, co sprawia smutną, a mimo to całkiem klarowną historię. Najpierw rozstanie, następnie narodziny nienawiści poprzez brak nadziei. Dochodzi o jakiejś zbrodni, której bohater mógł się nie spodziewać, że się ziści, i która tak bardzo zaburzyła jego wnętrze, że nie daje rady sobie z tym poradzić, co na końcu doprowadziło go właśnie w to miejsce – w głębi lasu – gdzie postanowił sam sobie wymierzyć karę i pozwolić swojej duszy na opuszczenie tego ziemskiego żywota… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: I’m Dying


Podsumowanie: 

Przyznam się szczerze, że słuchając albumu River of Time, momentami miałem wrażenie, że słucham Diatomu a nie BlackLight. Oba te zespoły brzmią bardzo podobnie, mimo że są oddaleni od siebie o dość dużą odległość. Tutaj progresywny metal i tutaj. Tu przyjemny klimat i tu też. 
Gdyby ktoś puścił mi po jednym utworze zarówno z River of Time, jak i z Soli (Diatom), sądzę, że mógłbym mieć problem z określeniem, który to który. W moim mniemaniu nie jest ani plus ani tym bardziej minus. 
Styl wokalu Marcina jest bardziej gotycki, ambientowy, niż progresywny. To jednak w połączeniu z progresywnymi riffami gitarowymi nadaje albumowy takiej swoistej lekkości czy ulotności. Jest ostro, jak brzytwa, a po chwili na otwarte rany dostajemy kojący balsam, w postaci wokalu Marcina a na poprawę stanu dorzuca się jeszcze Maciek. 
Bywają też miejsca, gdzie chłopaki brzmią troche jak Moonspell. Ostatnio złapała mnie faza na Monnspell i być może dlatego te dwa zespoły miejscami brzmią dla mojego ucha. 
Sądzę, że ten album z czystym sumieniem mogę polecić, bo w moim odczuciu ma wiele do zaoferowania. Uważam, że każdy jest w stanie znaleźć w twórczości BlackLight coś dla siebie. Ja znalazłem tu świetny klimat, do którego znając siebie, będę wracać od czasu do czasu. 
Jednak posłuchaj sam i zdecyduj, czy będzie to twórczość dla ciebie, czy jednak nie. 
Z mojej strony to byłoby na tyle. Dziękuję za uwagę i poświęcony czas. Widzimy w następnej recenzji bądź relacji. 


Do następnego
Ave.! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz także...

Recenzja: Virya – From the Ashes [EP 2024]

Virya – From the Ashes (14.11.2024) From the Ashes to debiutancka , czteroutworowa EP’ka wrocławskiej grupy Virya . EP’ka ujrzała światło dz...

A to widziałeś..?