sobota, 9 września 2023

Recenzja: Livevil - Alive to live

 Livevil – Alive to live
(11.08.2023)

Livevil, to kielecka grupa, powstała w 2019 roku i grająca połączenie Rocka z elementami elektroniki. 
Na początku sierpnia wydali swój płytowy debiut. Płyta miała premierę 11 sierpnia (w moje urodziny), i nosi tytuł Alive to live


Póki co płyty nie ma w fizycznej formie – tylko streaming albo YT. Szkoda, ale może nadejdzie dzień, kiedy album pojawi się na CD. Nim pojawi się CD, zerknijmy na YT i zobaczmy, co do zaoferowania ma dla nas ekipa z Kielc? 

Zapraszam 

Pozwólcie, że przedstawię załogę Livevil: 

Monika – vocal
Jakub - guitar, programming
Tomasz – guitar
Grzegorz - drums



Słów kilka o okładce: 

Okładka jest bardzo kolorowa. Mamy tu odcienie od granatowego, przez fiolet, róż aż do pomarańczowego. Nie zabrakło też koloru zielonego, który kojarzy mi się z tym samym odcieniem, co w Matrixie. 
Tło okładki przedstawia miasto nocą. Rozświetlone światłem chociażby latarni. Ponad miastem rozpościera się zielony księżyc w pełni. Tuż nad nim widzimy tytuł albumu. Na pierwszym planie widzimy jakiegoś chłopca, który siedzi na skale i wpatruje się przed siebie (lub w dal). Powiedzmy, że albo na miasto, albo na księżyc. Pod nim, na skale, widzimy logo zespołu. 
Całość od pierwszego rzutu okiem zapowiada, że muzyka będzie intrygująca. Nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę się doczekać tego klimatu, jaki zaserwują nam Livevil. Włączmy więc album i zobaczmy, co i jak gra ekipa z Kielc. 


1. Radiation

Utwór zaczyna się od fajnego sampla, do którego po chwili dołączają instrumenty. A po kilku taktach zostaje sama perkusja z samplem, do których lekko przygrywa gitara. Kiedy wchodzi wokal pojawia się nieco więcej elektroniki, następnie dołączają gitary. Z czasem spora ilość elektroniki dostaje pierwsze skrzypce. W ciągu trwania utworu elektronika, sample i rockowy klimat wymieniają się na pierwszym planie, przez co utwór robi się interesujący i (moim zdaniem) ciepły i w pewnym sensie, dla ucha, radosny. 
Co do wokalu – będę się zapewne powtarzać przy każdym utworze – jest prześwietny. Czysty, dobrze wyważony i bardzo sympatyczny. Póki co jedyną wadą tego utworu jest to, że sprawia wrażenie, jakby trwał zaledwie minutę – szybko się kończy, przez co można poczuć niedosyt. Na szczęście jest to dopiero pierwszy utwór. 

Początkowo, kiedy widziałem tytuł – Promieniowanie – sądziłem, że utwór będzie miał coś wspólnego z jakimś promieniowaniem atomowym, albo czymś w tym rodzaju. Jednak wgłębiając się w tekst szybko odrzuciłem tę myśl. 
Tekst, mam wrażenie, mówi o sile i potędze słowa. Najpierw rodzi się myśl, następnie przychodzi słowo, które z czasem i przy odpowiednim działaniu, prowadzi do widocznych i nierzadko namacalnych efektów realnych. W tekście bohaterka radzi, by nie bać się podejmować działań. Czasem warto zaryzykować, dla własnej satysfakcji: „For your own best self creation(…)” (Dla własnego najlepszego samotworzenia). Można zatem uznać, że tytułowe promieniowanie i wibracje są to nasze własne myśli, które pragną się wyrwać z umysłu i przestać być tylko czymś ledwie uchwytnym, by mogłby stać się czymś realnym. 
Czyli… utwór zachęca twórcze umysły do wyjścia z szuflady i zaistnienia w ten czy inny sposób. Być może taki też był początek zespołu Livevil? 
A co z hejtem? Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził ;) zawsze i wszędzie pojawi się ktoś komu twoja twórczość się nie spodoba. Nie warto się nimi przejmować tylko robić swoje! Swoją drogą, uważam, że skoro masz hejtera to oznacza, że dobrze robisz swoją robotę. Oby tak dalej! 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Radiation



2. Game Over

Już koniec gry? Dopiero zacząłem słuchać.. 
Utwór zaczyna się od stopy i pojedynczym riffie, do którego po chwili dołącza talerz, druga gitara, a po kilku taktach pozostałe instrumenty. W tym utworze elektronika pierwszy raz pojawia się na bridge’u między wstępem a pierwszą zwrotką. Na zwrotce mamy perkusję, pianino (pewnie z sampla) i jakieś inne dodatkowe sample w tle. Po chwili dołącza też gitara. Na refrenie wszystkie instrumenty rozbrzmiewają z głośników. 
Jeżeli chodzi o drugą zwrotkę, to pod koniec mam wrażenie, jakby Monice brakowało tchu, przez co te ostatnie linijki zaśpiewała nieco zbyt wysoko. Przynajmniej takie mam wrażenie… 

Tekst jest dosyć prosty w interpretacji. Gra, o której mowa to po prostu życie. 
Na pierwszym poziomie nie umiesz i nie potrafisz nic, więc się uczysz pierwszych podstawowych umiejętności. Tak jak w życiu. Uczysz się chodzić, mówić, jeść – podstawowych umiejętności. 
Druga zwrotka i drugi poziom to czasy szkolne. Próbujesz obrać swoją drogę – wojownik czy mag? - poznajesz ludzi i pokonujesz przeszkody, które zsyła ci los, by nabrać doświadczenia. Czasem coś się nie uda i musisz zacząć dany fragment od nowa. W życiu też raz coś wyjdzie a raz nie… 
Trzecia zwrotka i trzeci poziom oznacza, że jesteś już w pełni doświadczonym graczem i potrafisz dobrze poruszać się po świecie. Teraz z ucznia stajesz się nauczycielem, który musi wyszkolić i pokazać drogę następnemu pokoleniu – swojemu potomstwu. Warunkiem dobrze rozegranej gry jest, by nie powstrzymywać nowych graczy (ludzi) przed wyborem swojej własnej ścieżki. W końcu ty wybrałeś swoją indywidualną drogę rozwoju, prawda? 
Dalej… misja ukończona, wszystkie cele zostały zrealizowane, czas opuścić rozgrywkę i zrobić miejsce dla nowych graczy… czas umierać. 

Przyznaję, że ten tekst jest całkiem ciekawym spojrzeniem na życie. Jeszcze nie spotkałem się z porównaniem życia do gry… albo po prostu tego nie pamiętam w tym momencie… Czuję jednak, że niemałą dawkę inspiracji do powstania tego tekstu miała seria Matrix.

Utwór możesz posłuchać tutaj: Game Over



3. Monday

Ten utwór zaczyna się dość mocno. Do wagi ciężkiej jednak mu daleko, jednak jak na trzeci utwór jest ciężej. Oczywiście po kilku taktach dochodzi elektronika i cały ciężar zmienia swoją formę. Po następnych kilku taktach w tle zostaje elektronika i perkusja w tle, a na pierwszym planie jest wokal. Dostrzegam tu pewien schemat. Układ jest bardzo podobny do poprzedniego utworu. Na zwrotkach elektronika i perkusja, potem jakiś interesujący bridge, na refrenie mamy wszystkie instrumenty i kolejna zwrotka bądź solówka i dopiero zwrotka. Sprawdzimy z czasem jak to wygląda w kolejnych utworach.. 
Nie mogę jednak nie wspomnieć o refrenie, który wokalnie ma cudowną melodię. Muszę was ostrzec przed jednym faktem – melodia na długo pozostanie w głowie :) Brzmi nie dość że industrialowo to i wokal jest świetnie prowadzony i czysty. 

A co do tekstu… tu nastrój się zmienia i to diametralnie. Mimo, że muzycznie jest skocznie, szybko i sympatycznie, to patrząc na tekst jest… drastycznie. 
W tekście występuje dziewczyna (dziewczynka, bo ostatni wers mówi, że ma zaledwie 10lat) - „When you are ten years old(…)” (Kiedy masz dziesięć lat), która miło spędza poniedziałkowy dzień. Ogląda telewizję, popija ulubiony sok i leży pod kocem. Za oknem jest zimowa aura, pada śnieg i wieje wiatr… i wtedy „It supposed to be a nice day, but it happened to be a nightmare(…)” (To miał być miły poniedziałek, ale to był koszmar) – stał się dosłowny koszmar. Do mieszkania wszedł jakiś bliżej nieokreślony mężczyzna, który „Started touching her body, taking off her underwear(…)” (Zaczął dotykać jej ciała, zdejmować jej bieliznę). 
Mam to powiedzieć wprost, czy przeszliście już do kolejnego utworu? Ten facet po prostu zgwałcił tę dziewczynkę. Aż na samą myśl siekiera sama wskakuje mi do rąk. Chodźmy lepiej do kolejnego utworu… 

Ciekaw jestem, skąd zrodził się pomysł na utwór o tej tematyce w takim stylu? 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Monday


4. Anomalia

Po czymś tak drastycznym i odrażającym przydałaby nam się chwila wytchnienia. Taki też początek daje nam ekipa Livevil. Te pierwsze niecałe pół minuty mamy na zebranie wkurzonych myśli i powrót do rzeczywistości. W końcu to (mam nadzieję) tylko tekst utworu… 
Czwarty utwór na liście to jedyny utwór po polsku. Do tego klimat wskazuje na lekkie podchody do czegoś na wzór ballady. Zdecydowanie mniej tu elektroniki i dużo wolniejszy klimat. Tym moje stopy wybijają tempo a ramiona swobodnie bujają się w prawo i w lewo (zamiast pisać recenzje to ja się bujam na wietrze do rytmu, super!). Jeżeli chodzi o końcówkę utworu to z każdą chwilą robi się bardziej doniosła. W sensie takim, żeby to co bohaterka utworu ma do powiedzenia wybrzmiało w uszach i zostało na dłużej do własnego przemyślenia. 

A skoro przy tekście już jesteśmy… 
W pierwszej części tekstu bohaterka opowiada o sobie; że jest po prostu zwykłą osobą, która ma swoje wspomnienia, marzenia i sny. A mimo to bez ustanku jest karmiona jakimś strachem, który jest wyjaśniony w dalszych fragmentach tekstu – choć nie wprost, a między wierszami. 
Sądzę, że ten tekst poniekąd obnaża prawdę o szeroko rozumianym systemie edukacji. Od pierwszych chwil w szkole uczą nas, by stać w szeregu, robić rzeczy tak jak inni, czy by kroczyć wytyczonymi ścieżkami. Wszelkie próby bycia innym, odstępowania od ogólnie przyjętych norm społecznych, są krytykowane i naznaczane (w tekście tatuują znamię). Zabijają w dziecku twórczość czy nieszablonowe myślenie. To proste dlaczego tak robią – „Masz być tylko klonem w tej fabryce życia”. Kopią tego, co stoi obok. Masz być dla nich zaledwie narzędziem, które w momencie popsucia się, jest zastępowane przez kolejne… i kolejne… i kolejne… 
Zapewne dlatego jest to zaśpiewane po polsku, by dotarło to do każdego z nas. W większym bądź mniejszym stopniu… Przykre, ale jakie prawdziwe… 
Nawiasem mówiąc sam nie jednokrotnie spotkałem się z próbą zabicia mojej twórczej i artystycznej(?) cząstki duszy. Na szczęście nie dałem się złamać i dzięki mojej silnej woli teraz możesz, drogi Czytelniku, czytać tę, pozostałe i następne recenzję; i nie tylko… 
Zgodnie z tym, co niesie z sobą ten tekst i utwór jestem tą tytułową anomalią. I życzę każdemu by był na swój, wyjątkowy sposób anomalią w świecie wszechobecnych kopii… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Anomalia



5. Fire

Tym razem na początku mamy gitarę i elektronikę, do których dołącza perkusja. Wracamy do szybszego i bardziej industrialowego klimatu… 
Jak już wspomniałem w trzecim utworze, że dostrzegam tu pewien muzyczny schemat, tak w tym utworze zaczynam się w tym przekonaniu utwierdzać. Na zwrotkach jest praktycznie sama perkusja, bass i ciche sample, potem jest bridge i refren, bądź solo, gdzie grają wszyscy. O ile w poprzednich utworach anglojęzycznych nie było tego słuchać, o tyle tutaj zdecydowanie bardziej słychać i czuć taki polski-angielski. Słuchając tego utworu, jako pierwszego, można się z drobnym marginesem domyślić niemal od razu, że ten zespół pochodzi z Polski. Wokal jest tu bardzo specyficzny, nie mówię jednak, że jest zły(!). 

A jak już zahaczyłem o wokal, to przejdźmy do tekstu… 
Tekst jest w pewnym sensie o miłości. Bohaterka wyrzuca z siebie to, co przez dłuższy czas w sobie tłumiła – ból i poczucie zdrady i odrzucenia. Kiedy na początku było super, świetnie i intymnie, z czasem zaczęło się zmieniać… na gorsze. Partner przestawał zwracać uwagę na potrzeby bohaterki, tylko oczekiwał, że ona będzie go rozumieć i wspierać. Zaczął być oschły i pozbawiony uczuć w stosunku do bohaterki. Mam wrażenie, że między wierszami jest powiedziane, że chciał od niej tylko jej ciała i zbliżeń. Koniec końców, bohaterka powiedziała dość i zakończyła to, co już dawno wygasło. Przygnębiająca historia, ale jak prawdziwa. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Fire



6. Chocolatte (feat. Damian, Black Wendy)

Utwór, który usłyszałem jako pierwszy, i do którego nagrany został teledysk na dworcu w Kielcach (link do artykułu – o tutaj). W tym utworze, gościnnie występuje wokalista zespołu Black Wendy (o tutaj). 

Mamy ten sam schemat. Początek to elektronika, do której po chwili dołączają instrumenty i rozpoczynają przyjemny klimat. Po kilku taktach następuje lekka zmiana melodii, a po chwili zostaje tylko elektronika i dochodzi wokal. Gościnny występ Damiana z Black Wendy słychać lekko w tle, na podbiciu wersów, co stwarza wrażenie większej głębi wokalnej. 

Choć tytuł jest słodki, to w tekście jest ukryte drugie dno. Na pierwszy rzut uchem można z niemal pełnym przekonaniem powiedzieć, że utwór jest o pozornej czekoladzie… jednak, kiedy wsłuchamy się w tekst i spróbujemy go zrozumieć, ukryty sens wychodzi na jaw praktycznie po kilku linijkach. W tekście chodzi wprost o używkach i o uzależnieniu. Na początku jest przyjemnie, słodko i czujemy się wręcz jak w raju, otuleni cudownym zapachem. Te wszystkie przyjemności, które towarzyszą spożywaniu… nazwijmy to tytułem utworu – czekolady są złudne, zdradzieckie i pozorne. Te przyjemności to tylko pułapka, która doprowadza do tego, że nim się obejrzymy budzimy się w klatce, z której nie chcemy wyjść – jesteśmy uzależnieni. I nie ważne, czy jest to alkohol, papierosy, czy narkotyki. Jesteśmy uzależnieni i nie chcemy, by ten cudowny stan zniknął. Bo kiedy to się dzieje, musimy wręcz znowu zażyć tej „czekolady”, by wrócić do stanu błogości. 

Jest to drugi utwór na płycie, który przedstawia dosyć przykrą historię, a którego refren podobnie co przy Monday, na długo z nami pozostaje i dudni w uszach. Przypadek? Raczej nie sądzę… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Chocolate



7. Freedom

Początek tego utworu przywodzi mi na myśl motyw przewodni z filmu Tron: Dziedzictwo. Po tym krótkim wstępie następuje nagła zmiana – perkusja z syntezatora oraz wokal i od razu do rzeczy. Mamy tutaj zagranie na dwa wokale. Pierwszy – główny – śpiewa tekst po kolei, drugi – bardziej w tle i jakby szeptane krótkie przygrywki. W drugiej części zwrotki ponownie pojawiają się dźwięki z intra, a do tego dochodzi gitara. Po tym wchodzi już przyjemne i ostre rockowe granie. 
Po tym mamy zmianę, wyciszenie instrumentów i druga zwrotka. Od razu, bez bridge’a. Znowu mam to samo uczucie, że jest tu pewien schemat. Dalej wszystko się powtarza, do momentu kulminacyjnego, kiedy to wszystkie instrumenty i elektronika przygrywa wysokim tonacjom wokalnym. Aż do chwili wyciszenia i zakończenia utworu. 

Jeżeli chodzi o tekst to mam wrażenie, że jest to kolejny utwór z tekstem dającym do myślenia… 
Jest wiele form niewolnictwa i zniewolenia, nie tylko te, które znamy z łańcuchami, biczami, panami i władcami. Są jeszcze te, które sami sobie nakładamy na siebie. Dla dobra innych i tych, których kochamy. Mamy tyle pragnień, tyle marzeń, chęci, ambicji, które nierzadko zostają zmarnowane przez nas samych. Ponieważ obawiamy się, co powiedzą nasi najbliżsi? Chcielibyśmy zrobić coś szalonego, ale co na to nasza druga połówka? Uzna nas za niepoważnych? A może ruszy razem z nami w tę niepoważną i szaloną podróż? Tego nie wiemy. I prawdopodobnie ze strachu nigdy się nie dowiemy. Myślę, że bardzo się nie pomylę, uznając, że właśnie o tym jest ten tekst.
Bohaterka postanawia zerwać z tymi łańcuchami i od teraz chce żyć w pełni dla siebie. Od teraz staje się rozsądną egoistką, która na pierwszym planie stawia siebie. Moim nieskromnym zdaniem tak powinno być. Dla siebie samych to my powinniśmy być najważniejsi, potem nasza druga połówka i tak dalej… Ktoś powie – jest jeszcze takie coś jak kompromis! - owszem, jest. On też jest niezbędny w życiu. Na kompromis odpowiem krótko – wszystko zależy od sytuacji, jednak w zdrowych relacjach kompromis jest obecny (przynajmniej tak sądzę). 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Freedom



8. Fear

Ten utwór zaczyna się iście rockowo. Przyjemny riff i fajnie brzmiąca perkusja, choć stosunkowo proste nabicie. Po delikatnym wyciszeniu jednej z gitar dochodzi wokal, który jest nałożonymi na siebie kilkoma ścieżkami, i który jest recytowanym fragmentem psalmu 23:1-6, który mówi o tym, że pan jest moim pasterzem i tak dalej… 
Po tym fragmencie mamy elektronikę i perkusję, które towarzyszą wokalowi w pierwszej zwrotce. Utwór ma bardzo podobny schemat, co poprzednie. Z tą różnicą, że w tym utworze są fragmenty biblii. Pomijając te fragmenty, które siłą rzeczy nie mam zamiaru analizować, zerknijmy o czym jest tekst? 

Na wstępie przyznam, że jestem mile zaskoczony. Sądziłem, że tekst będzie probiblijny, a okazuje się zgoła odwrotnie. Tekst mówi o tym, że pod pozorem pasterza, ten cały wielce dobry tak naprawdę pierze ludziom umysły, łamie ich opór i nagina wolę ludzi do swoich potrzeb.

„You're breaking their resistance         Łamiesz ich opór
Feeding their minds with hate         Karmisz ich umysły nienawiścią
You're muting their pangs of conscience Uciszasz ich wyrzuty sumienia
Making them ready to kill(…)         Przygotowując ich do zabijania

Czyli, pod pozorem wielkiego dobra, pasterz nakłania ludzkość (swoje owieczki), by w jego imieniu szerzyła mord, zabijając swoich wrogów bez mrugnięcia okiem. 
Można więc uznać, że utwór w całkiem ciekawy (z domieszką elektroniki) sposób obnaża wszystkie średniowieczne (i nie tylko) katolickie krucjaty. 
Stąd też tytuł – Strach – bo to właśnie on jest najlepszym narzędziem władzy. Jeśli się ciebie boją, będą robić to, co zechcesz… 

Choć mogę się mylić… ;) 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Fear



9. Dust (feat. Filip Gołda)

Początek tego utworu brzmi, jak dla mnie, trochę cyber’owo. Rozumiem elektronika i Rock, ale tutaj ta elektronika brzmi genialnie. Odnośnie muzyki nie mam zbyt wiele do powiedzenia – schemat, który jest powtarzany w każdym utworze występuje i tutaj. Innowacją w tym utworze jest bardzo krótka przygrywka na pianinie. A pod koniec utworu w końcu pojawia się solo gitarowe. Dawno nie słyszałem solówki na tym albumie. 

Wspomniany w tytule Filip Gołda, który gościnnie występuje w tym utworze dzierży, jeśli znalazłem poprawną informację, gitarę Możliwe zatem, że solo na końcu utworu należy do niego.

A co do tekstu… 
Kolejny mocny tekst, w którym bohaterka pokazuje przykładowego mężczyznę i kobietę i karze na nich spojrzeć. Te osoby są ofiarami znęcania się psychicznego i fizycznego, i potraktowania ich, niczym tytułowy pył. Zdmuchniesz i znikną. Nic nie warte śmieci. Bohaterka utworu wyraźnie, wręcz wykrzykuje słuchaczowi, że na coś takiego nie ma, nie było i nigdy nie będzie zgody. By drugiego człowieka traktować jak gówno, czy śmieć, dla własnej satysfakcji. 

Przykład twórczości Filipa możecie posłuchać tutaj: o tutaj 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Dust


10. Incentive

Niezła elektronika rozbrzmiewa na początku utworu, w towarzystwie pozostałych instrumentów. W pierwszej zwrotce mamy bardzo podobnie, czyli sample i perkusja. Ponownie ten sam schemat, który sprawia, że utwory są lekki i przyjemne w odbiorze (ale o tym w podsumowaniu). Można powiedzieć, że w tym utworze pojawia się krótkie solo elektroniki, po którym następuje krótka przygrywka na perkusji. 

Co do tekstu to mam nieodparte wrażenie, że bohaterką tego utworu jest… prostytutka (świadczą o tym linijki tekstu w drugiej połowie utworu), która tytułową zachętą zaprasza do siebie. Przy niej zapomnimy o całym trudzie dnia, odprężymy się i zrelaksujemy. A tę całą przyjemność znajdziemy między jej biodrami. Interesujący tekst… tego się naprawdę nie spodziewałem, choć, oczywiście, mogę się mylić w interpretacji… ciekawe… 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Incentive



11. Up

Zbliżamy się ku końcowi. 
Ten utwór wita nas delikatnym samplem, do którego najpierw dołącza elektroniczna perkusja, a po chwili reszta instrumentów wraz z wokalem. 
Na zwrotkach mamy perkusję i sampel w tle, potem szybki bridge i refren, gdzie wszystkie instrumenty grają wspólnie z wokalem. Nie brakuje tu też krótkich przerywników, w których słyszymy tylko elementy elektroniczne i szeptane wersy. Utwór zamyka ten sam dźwięk, co na początku. 

Tekst wprost zachęca do wybrania się na koncert kapeli Livevil. Tu mogę napisać wprost, że Monika lubi uczucie, kiedy stoi na scenie, gra koncert, i widzi jak publika szaleje do ich twórczości. Obiecuje też, że da z siebie wszystko, byśmy po koncercie wyszli zadowoleni. Obiecuje też, że kiedy zamkniemy oczy, dzięki ich dźwiękom pojawi się inny wymiar, do którego zachęca, byśmy weszli. Zachęca też, byśmy zanurzyli się w kolorach, które płyną z ich muzyki. 

Brzmi bardzo zachęcająco… Jak tylko wypatrzę w eterze ich koncert, to na pewno będę się chciał się tam zjawić i zasmakować tych kolorów i tego innego wymiaru na własnej skórze. Zobaczymy czy spełni swoją obietnicę… o czym dowiecie się oczywiście z relacji… ;) 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Up



12. Solar Dream

Wszystko co ma swój początek ma też i koniec. Nadszedł czas na ostatni utwór na płycie Alive to live, zespołu Livevil. 
Początek tego utworu przywodzi mi na myśl ciepły, letni poranek (oby to był weekend ^_^). Elektronika wymieszana z gitarą, brzmią tu bardzo sympatycznie. 
Po chwili, bez zmian tempa i instrumentów pojawia się wokal. Jednak po kilku taktach elektroniczna perkusja ustępuje miejscu ten prawdziwej (nie-elektronicznej), pojawia się również solówka. Następnie druga zwrotka, gdzie następuje schematyczna zmiana w muzyce, pozostają oczywiście w klimacie, niczego nie zaburzając. Pod koniec utworu pojawia się druga solówka, która kończy utwór, jak i cały album. Choć moim uchem końcówka ostatniego taktu brzmi jakby ucięta tak nagle i niespodziewanie… pozostaje jedynie echo… zerknijmy na tekst… 

Wcześniej mieliśmy spotkanie z prostytutką, natomiast w tym tekście mamy upojne chwile zakochanej pary. Choć nie jest to stricte to, o czym każdy teraz myśli. Tekst mówi bardziej o chwilach uniesienia tuż przed – chwilę przed właściwą grą wstępną. Kiedy to pożądanie bierze górę, a wszystko co dookoła się dzieje przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Powoli zaczyna się liczyć tylko ta jedna chwila, i to co po niej nastąpi. Niech zatem następuje, nie przeszkadzajmy. Chodźmy do podsumowania. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Solar Dream 


Podsumowanie: 

Przyznaję, że takiego ciekawego i pomysłowego połączenia elektroniki, sampli i Rocka jeszcze nie słyszałem. Wszystko brzmi bardzo przyjemnie dla ucha. Choć dostrzegłem tu pewien schemat działania, to nie jest to ten sam schemat co chociażby w Beast In Black, gdzie każdy utwór (poza melodią) był niemal identyczny i zawierał te same fragmenty, w tych samych miejscach. Tu jest zdecydowanie inaczej. Schematy w utworach Livevil zawierają swoiste odchylenia. W dwóch utworach mamy gościnne występy – w jednym wokal, w drugim gitara. Nie w każdym utworze jest solówka gitarowa – co moim zdaniem może być bardziej na minus. Jednak, kiedy już się pojawią, są przyjemne. 
Na osobne wspomnienie zasługuje wokal Moniki. Brzmi naprawdę świetnie, bardzo czysto, chwilami wysoko. Wokalnie ten album mnie urzekł… no dobra, elektroniką troszkę też :) 

Jest to coś nowego i świeżego i moim zdaniem warto się zapoznać z twórczością Livevil. Choć jestem świadom, że nie każdy wytrzyma tak częste i gęsto pojawiające się motywy elektroniczne. Ja jednak lubię eksperymenty i zabawy zarówno formą, jak i treścią. 

Treść utworów też jest interesująca. Zespół porusza tematy ważne społecznie, ale i te prywatnie bardzo ważne. Nie brakuje tu dramatycznych tematów, jak i miłosnych uniesień. Jest zatem różnorodnie, pomimo schematów. Schematów, które mają miejsce na innowacje, oczywiście w ramach obranej konwencji w danym utworze. 

Alive to live, jest albumem ciekawym i sądzę, że z czystym sumieniem mogę go polecić. Oczywiście jeśli zechcesz się zapoznać z twórczością Livevil. Mimo to, osobiście i prywatnie chyba skorzystam z obietnicy Moniki i spróbuje przekonać się na własnej skórze, jak brzmią na żywo ich kolory i jak wyglądają te inne wymiary. 

Na dziś to byłoby wszystko. Widzimy się już niebawem w kolejnej recenzji. 

A tymczasem dziękuje za uwagę
i do następnego
Ave.! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz także...

Recenzja: Virya – From the Ashes [EP 2024]

Virya – From the Ashes (14.11.2024) From the Ashes to debiutancka , czteroutworowa EP’ka wrocławskiej grupy Virya . EP’ka ujrzała światło dz...

A to widziałeś..?