poniedziałek, 11 września 2023

Recenzja: Nirguna – Convergence (2023)

Nirguna – Convergence
(16.08.2023)

Nirguna to polsko-ekwadorski projekt muzyczny, grający iście wybuchową mieszankę stylów i gatunków. Grupa w swojej twórczości czerpie garściami z nurtów jak chociażby Post Rock, Ambient, Black Metal a nawet znalazły się tu elementy Reagge. Po samej mieszance można się domyślić, że może być to ciekawy kąsek. 


Przywołany do tablicy dzisiaj album nosi nazwę Convergence i jest płytowym debiutem kapeli. Premiera padła na 16 dzień sierpnia 2023 roku. Album zawiera 5 instrumentalnych, autorskich kompozycji. 

Będzie to interesująca podróż – dla mnie szczególnie, ponieważ nie ma tu żadnego tekstu, więc interpretować będziemy samą muzykę. Ciekaw jestem co z tego wyjdzie. Przekonajmy się… 

Zapraszam  

Poznajmy jeszcze muzyczne trio, które tworzy ten projekt: 

Galo Vaca – perkusja
Marek 'Dauthi' Jezierski – gitara
Maciej Ataman – bas 


Słowem o okładce: 

W moim odczuciu z okładki bije klimat ambientu. Mroczne kolory i sporo czerni. Niby nic nadzwyczajnego, jednak jest tu zawarte to coś, co powoduje, że nie jesteśmy do końca pewni, co za chwilę usłyszymy. Pierwsze co rzuca się w oczy to cztery światła w tle, które zawisły tuż pod nazwą Nirguna. Na pierwszym planie, zaraz pod światłami, mamy trzy lewitujące stożki albo piramidy (uważam, że to symbolizuje chłopaków). Na dole widać tytuł albumu – Convergence.
Wygląda interesująco. Zobaczymy jak to będzie z muzyką… 


1. W deszczu

Pierwsze sekundy utworu mamy dość dziwny dźwięk, który ciężko jest mi jednoznacznie określić, czy to jest jakiś sampel, czy efekt gitary? Szybko jednak dochodzi do tego wszystkiego perkusja i druga gitara. Klimat, jaki powoli tu się klaruje, jest dość ciężki, powolny, a zarazem ulotny. Czuć elementy ambientu – na pewno z gitary. 
Motywem głównym tego utworu jest zdecydowanie klimat ambientowy o lekkim zabarwieniu (w moim odczuciu) Doom’u. Melodia jest jednostajna, kilkukrotnie poprzerywana krótkimi wstawkami, coś jakby bridge. 
Gdzieś koło 6 minuty następuje coś, co początkowo uznałem za koniec utworu – o jakże ja byłem w błędzie! To był złudny efekt, po którym wrócił główny gitarowy motyw, lekko zmodyfikowany. Czuć jednak, że coś uległo zmianie. Nastąpiło zdecydowane wyciszenie. Gitary od tego momentu prowadzą już ku końcowi utworu. Ten fragment to same gitary, powolne i stopniowo milknące. Daje to całkiem ciekawy efekt. 


2. Convergence

Tu też mamy gitarowy początek, która milknie po chwili, oddając miejsca perkusji i basowi. Bas ma tutaj pierwsze skrzypce, wygrywając całkiem przyjemną melodyjkę. Do tego zestawu po dłuższej chwili wraca elektryk, który jest tylko elementem tła – choć chciałby wyjść bardziej w przód. I bardzo powoli, stopniowo do tego dochodzi. Bas wycofuje się lekko w tło, a przed szereg wychodzi – zdecydowanie inaczej brzmiąca – gitara. Zrobiło się nieco szybciej i żywiej, ale nie psuje to pierwotnego klimatu utworu. 
Gdzieś w połowie utworu można powiedzieć, że nastąpiła zmiana narracji. Dotarliśmy w pewnym sensie do kolejnego rozdziału pisanego instrumentami. Klimat zdecydowanie się zmienił. Jest dużo surowych dźwięków i nieśmiało pojawiły się sample, które totalnie odwróciły do góry nogami atmosferę tworzoną przez ponad 6 i pół minuty – teraz pojawiły się elementy reggae! Moim zdaniem to było nie do końca potrzebne, ponieważ klimat, z którym ja jako słuchacz byłem już oswojony i moja wyobraźnia swobodnie się w nim poruszała, nagle zostało rozwalone przez dźwięki reggae. Nie mówię tu, że nie lubię reggae, tylko w tym momencie było to niepotrzebne. Zwłaszcza, że po chwili utwór dobiegł końca, zostawiając moją wyobraźnie z tak wielkim mindfuckiem, że sam nie wiem co jej powiedzieć… 
A co najlepsze to to, że ta zmiana nastąpiła w tak dziwny sposób, jakby DJ, który odtwarzał ten utwór skoczył na stronę do łazienki, na szybkie siku, a w międzyczasie ktoś przechodząc obok postanowił go zastąpić i nacisnął przypadkowy guzik, po czym zwiał z miejsca zbrodni – i tak z mrocznego basowego klimatu zrobiło nam się reggae. A wystraszony DJ, który w biegu zapinał rozporek, żeby wrócić do poprzedniego klimatu po prostu zakończył ten utwór i włączył kolejny… 


3. No tomorrow

Początek delikatny i subtelny. Taki trochę Post Rock. Szybko odzywa się bas, do którego po chwili dochodzą delikatne talerze. Po kilku taktach ostrzejsza gitara plus werbel. Klimat tego utworu jest jednocześnie surowy, ostry i dość przyjemny. Słychać zabawę strunami. 
Nie ma tu nagłych i widowiskowych przejść ani zmian klimatu – i to jest plus tego utworu, w stosunku do poprzedniego. Z czasem tylko bas wychodzi z cienia i dużo bardziej go słychać. Utwór kończy się mocnymi uderzeniami perkusji i nadchodzi czas na kolejny utwór… 


4. CO2

Przedostatni utwór na płycie i jednocześnie najdłuższy, bo ponad 13 minut. Czas godny utworom z klimatu Doom Metalu (choć tam bywają dłuższe, wiem). 
Początek powolny i ociężały. Bardzo ambientowy. Gdyby słuchać tego nocną porą, można śmiało wejść w jakiś trans. 
Ponad dwuminutowy wstęp wprowadził atmosferę transu, z którego już nie tak gwałtownie wybudziła nas perkusja. Teraz zrobiło się nieco szybciej, jednak nie na tyle, by wyrwać słuchacza z transu. 
Okolice piątej minuty to zmiana aranżacji. Można powiedzieć, że to swoiste przejście do czegoś nowego. Początkowo jest powolne i lekkie, z czasem jednak przeistacza się to w ostrzejszy riff gitarowy, który jest dość długim motywem w tym fragmencie. Kończy się przed dziewiątą minutą. 
Tu następuje ambientowe przejście z lekkimi elementami jakby sampli (choć mogą to też być zabawy na gitarze), które zawładnęło głośnikami od tego momentu. Można powiedzieć, że główna opowieść tego utworu dobiegła końca i teraz następuje wyciszenie, uspokojenie, aż dotrzemy do zakończenia utworu. Tak też w rezultacie się dzieje. Chodźmy do ostatniego utworu, dzisiaj omawianej EP’ki. 


5. Tęsknota

Początek tego utworu to ponownie gitara, do której po chwili dołącza bas, zapowiedziany perkusją, która również po kilku taktach się odzywa. 
Klimat tego utworu (przynajmniej na razie) jest delikatny i bardzo zmysłowy. Niska prędkość grania i niezła doza lekkości, to charakterystyczne elementy pierwszych trzech minut utworu. 
Jednak w momencie odpalenia przesteru na gitarze zrobiło się ostrzej. Zmysły zostały lekko pobudzone, by totalnie nie odpłynąć w sferę marzeń – to się przydało. Potem chwilowy powrót do pierwotnego klimatu, i zmiana na ostrzejsze granie. 
Tu robi się dość ciekawie, bo z każdym kolejnym taktem, zmysłowość utworu i ta pierwotna delikatność zanika. Choć można tu naciągnąć, że nie zanikła, tylko przeistoczyła się w coś ostrzejszego. 
Końcówka utworu to zdecydowana wariacja perkusyjna. Utwór dobiega końca to trzeba słuchacza wybudzić z transu, by wrócił do świata rzeczywistego – szkoda, bo chętnie posiedział bym w tym klimacie nieco dłużej. Jednak coś czuję, że w odpowiednim nastroju duchowym będę do tego albumu wracać. 
Utwór dobiegł końca, przejdźmy teraz do podsumowania… 


Album możesz posłuchać tutaj: Convergence (full album)


Podsumowanie: 

Nie jestem jakimś wielkim fanem instrumentalnych albumów. Zdecydowanie preferuję utworu, gdzie jest jest tekst, bo jest co analizować. Do albumu Convergence podszedłem jednak z zaciekawieniem i pewnym wyzwaniem, jakie sobie narzuciłem. Zobaczymy, jak pójdzie – pomyślałem. I przyznam szczerze, że nie zawiodłem się. 
Album jest skomponowany w ciekawy sposób, podoba mi się zawarty tu klimat ambientu i Post Rocka. Elementów Black Metalu nie dostrzegłem, być może dlatego, że skupiłem się na innych odczuciach. Była to wyprawa w interesujące zakamarki muzyki, do których chętnie będę wracać. Jak na debiut jest nieźle. Zobaczymy co z czasem chłopaki nam zaserwują.
Muszę się jednak przyczepić do tej krótkiej, acz irytującej wstawki reggae. Być może znalazła się ona tutaj z przypadku, a może było to celowe zagranie, dla mnie jednak ten jeden fragment jest ogromnym minusem albumu. Wszystko grało świetnie, klimat stworzony był genialny i chętnie się w nim zanurzyłem. Potem nadszedł ten moment, który tak mocno mnie wyrwał, że ciężko było mi wrócić w to samo miejsce wyobraźnia. 
Uważam, że z tego albumu większą satysfakcję będą miały osoby, które bardziej siedzą w instrumentalnych aspektach muzycznych niż ja – ja wolę teksty. Jednocześnie nie skreślam i nie neguje twórczości Nirguny. Po prostu nie czuję się bezpośrednim odbiorcą ich muzyki. 
Uważam też, że każdy z was powinien choć spróbować zapoznać się z twórczością polsko-ekwadorskiego trio i przekonać się na własnej skórze, czy przemówi to do was czy jednak nie. Dla mnie osobiście jest to jak najbardziej do przyjęcia. W sprzyjających okolicznościach na pewno do albumu będę wracać. 

Myślę, że to byłoby wszystko, co miałbym do powiedzenia na temat albumu Convergence. Dzięki serdeczne za poświęcony czas. Widzimy się już niebawem

Do następnego
Ave.! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz także...

Recenzja: Virya – From the Ashes [EP 2024]

Virya – From the Ashes (14.11.2024) From the Ashes to debiutancka , czteroutworowa EP’ka wrocławskiej grupy Virya . EP’ka ujrzała światło dz...

A to widziałeś..?