środa, 3 stycznia 2024

Recenzja: Burning Creation – Never Dead Nation (2023)

Burning Creation – Never Dead Nation
(2023)

Never Dead Nation – to debiutancka EP’ka żywieckiej kapeli Burning Creation, grającej mieszankę Viking Metalu z Death Metalem. Płyta ukazała się pod koniec września nakładem Via Nocturna i prezentuje pięć autorskich utworów ze świata wikingów i nordyckich bogów. Album trwa niecałe 25 minut. Zarejestrowany został w Sound Stone Studio. 


Zanurzmy się w skandynawskich wodach i przeżyjmy przygodę godną prawdziwych nordyckich wojów, wspólnie z Burning Creation… 

Zapraszam 

Nim przejdziemy do omawiania utworów oraz szaty graficznej, poznajmy twórców Never Dead Nation: 

Maciej Kanior – wokal, gitara rytmiczna, teksty 
Marek Klimonda – gitara prowadząca
Piotr Czopek – gitara basowa
Jarosław Klimonda – perkusja 


Słów kilka o okładce: 

Na okładce EP’ki dominuje chłodny i ciemny niebieski odcień. Kolorystyka sprawia wrażenie chłodu, jaki bije z okładki. Można odnieść wrażenie, że czuć na karku chłód skandynawskiej zimy. 
Na górze okładki, na środku mamy wyraźne logo zespołu z charakterystycznym młotem na środku, natomiast na dole jest umieszczony tytuł – Never Dead Nation. 
Na środku okładki widać czterech wojowników w pełnej zbroi, w hełmach z rogami, mieczem w dłoni (choć tylko dwóch ich ma). Nie jestem pewien, czy są to nieumarli wojownicy, czy tylko ich twarze są skryte pod maską z czaszki? Może uznajmy, że zgodnie z tytułem – Nieumarły Naród, są to czaszki (a nie maski). 
Każdy z tych wojowników jest inny. Różnią się nie tylko zbroją (lub ubraniem), kształtem czaszki, jak również hełmami. Możemy się chyba domyślić, że hełm wyznacza tutaj rangę wojskową. Wojownik, który jest na samym przedzie mógłby być jakimś kapitanem, podczas gdy pozostali idący za nim mają nieco niższą rangę. Dlaczego uznałem pierwszego za „kapitana”? Ze względu na zdobienie hełmu i złotawy blask, choć może to być równie dobrze gra świateł. 
Na drugim planie dostrzec można sporą ilość wojska. Nie są oni jednak zbyt dobrze widoczni – po części zasłania ich mgła. Trzeci plan to z kolei góry i gdzieniegdzie przebijające się chmury. 
Za projekt loga oraz całej szaty graficznej odpowiedzialny był Damian Bydliński. 

Przejdźmy do pierwszego utworu i poznajmy początek historii, którą chłopaki zapowiedzieli na wywiadzie, link – o tutaj. Natomiast płytę prezentuję, o tutaj



1. Time of Broken Shields

Pierwszy utwór zaczyna się przesterowanymi gitarami o całkiem przyjemnym klimacie. Po chwili odzywa się perkusja i to ona zwiastuje początek deathmetalowej sieczki, która ma w sobie fajną melodię. Bardzo szybko wchodzi też wokal. Jest to oczywiście growl. W moim uszach brzmi bardzo klasycznie. Bez większych (zbędnych) efektów. 
Podoba mi się klimat stworzony w tym utworze. Od pierwszych chwil czuć tę nordyckość. A kiedy zamknie się oczy – można poczuć się na kanarze* lub drakkarze**, przemierzając północne wody. 
A co do tekstu… 
Tekst opowiada o bitwie pod murami jakiegoś miasta. Nie jest powiedziane, jakie to miasto, jednak można się domyślić, że znajdowało się dość blisko portu bądź plaży, gdzie przypłynęło „hundred twenty boats came in, with five thousand warriors' breaths(…)” (sto dwadzieścia łodzi z oddechami pięciu tysięcy wojowników). Z pewnością była to potyczka z wojskami chrześcijańskimi, którzy zbyt wielkich szans na wygraną nie mieli. 
Dalej dowiadujemy się, że chrześcijański bóg, podobnie jak los, okazał się być przychylny wikingom i wbił nóż w plecy, rozpętując jakąś zarazę w mieście. 
W kolejnej zwrotce dostrzec można pojęcie Danegeld, które było podatkiem gruntowym płaconym w Anglii. Idąc tym kierunkiem można powiedzieć, że owe miasto mieściło się w Angli, natomiast bitwę, o której mowa w utworze to bitwa pod Maldon w 991 roku – choć może to być moja nadinterpretacja. 
Pamiętam, że podczas wywiadu z chłopakami zapytałem o ten utwór. Jednak w recenzji nie sugeruję się w żadnym stopniu wypowiedziami dotyczącymi tego oraz kolejnych utworów. 

Utwór możesz posłuchać tutaj: Time of Broken Shields


*Kanara - (knaar, knarr, knorr, l.mn. knörr) – statek wikingów, który umożliwiał im podejmowanie wypraw handlowych i kolonizacyjnych. Na knarach i byrdingach wiosła używane były głównie w porcie, więc liczba wioślarzy była dość mała i nie przekraczała 8 osób.

**Drakkar - największy typ langskipów, okrętów wikingów. Największy znany drakkar miał 45 m długości i 34 pary wioseł. Mogły jednak istnieć większe – nawet do 120 miejsc dla wioślarzy. Według sag skandynawskich, okręt taki posiadał król duński Kanut I Wielki (1018–1035).



2. NotEqual

Drugi utwór od pierwszych chwil jest szybki ostry i mega agresywny. Growl jest tu niższy i bardziej intensywny. Dostrzec tu można przyjemny dla ucha klimat starego, dobrego Death Metalu. Solówki nieco bardziej wychodzą przed szereg i są genialne w swej prostocie. W drugiej można dostrzec gitarę basową, której udaje się przebić nico bliżej ucha. 

Ten utwór opowiada o momencie przybycia na północ chrześcijańskich misjonarzy, którzy przybyli, by „nawrócić” wikingów na „jedynego, słusznego boga”. Kiedy misjonarze zaczęli podnosić miecze, zapominając o miłosierdziu – wikingowie zaczęli przelewać krew przyjezdnych. Widocznie zapomnieli, że „We never fall on knees(…)” (Nigdy nie padamy na kolana). 
Nie dali się tak łatwo przekabacić na stronę chrześcijan i wszystkie budowane kościoły palili, rozpoczynając atak, nie obawiając się śmierci - „we have Oden on our side(…)” (mamy Odyna po naszej stronie). 
Tekst jest bliski zarówno memu sercu, jak i poglądom, które przez lata sobie wyrobiłem.. Dla mnie utwór jak najbardziej na plus. 



3. Helmet of the God

Utwór zaczyna się dość wolno, majestatycznie. Jednak po chwili rozpędza się do właściwej prędkości. Od pierwszych chwil mogę śmiało przyznać, że klimat i melodia utworu jest bardzo przyjemna. Growl oczywiście w tym samym stylu, bez niczego zbędnego. 
Jest tu za to dużo tekstu, który towarzyszy niemal przez cały czas utworu. 

W tekście jest odniesienie bezpośrednio do mitologii nordyckiej i do wielu bogów. Mamy tu wymienionych chociażby: Tyra, Odyna, (zemstę) Widara, Surtra, a także drzewo Yggdrasil, Ragnarok oraz tron Odyna – Hlidskjalf. 
Natomiast w wolnym tłumaczeniu tekst jest o wojowniku, który idzie na wojnę bez strachu o własną śmierć. Wie bowiem, że nad jego losem opiekę sprawują bogowie. Wie też, że jedynym, który po bitwie pozostanie na polu walki, będzie jego martwy wróg. Jest też świadom, że bez wsparcia bogów jego przeznaczeniem będzie martwe ciało. Dlatego też z dumą nosi na sercu symbole bogów, a na głowie boski hełm, który uchroni go od ciosów wroga. 



4. Fimbulvinter

Ten utwór zaczyna się od dźwięków zimowej zawieruchy, po której stopniowo wchodzą instrumenty. Oczywiście mój plus za genialne dźwięki basu na początku. 
Utwór muzycznie nie odstaje niczym od poprzednich. Jest równie mocny i bardzo dobrze skomponowany. Natomiast tekst opowiada o tytułowej Fimbulvinter, czyli straszliwej zimie, która będzie trwać nieprzerwanie przez trzy lata i będzie poprzedzać Ragnarök – koniec świata i zmierzch bogów. 



5. Never Dead Nation

I ostatni utwór. Zaczyna się od czystych brzmień gitar. Jakby to nie był Death czy Viking Metal; jednak po chwili te wątpliwości są rozwiane i wracamy do utrwalonego od pierwszego utworu klimatu. 
Tekst jest przyjściu zza grobu armii nieumarłych, którzy będą sprawiedliwie osądzać tych, którzy odwrócili się od pradawnych wierzeń, dla których nie ma już odwrotu i lepszym wyjściem będzie śmierć z ręki wikinga niż plugawienie nordyckiej ziemi swoimi nogami.
Nawiasem mówiąc bardzo fajnie wypowiedział się na ten temat Maciek w wywiadzie, na który serdecznie zapraszam i zachęcam do obejrzenia, jako uzupełnienie tej recenzji. 


Utwór możesz posłuchać tutaj: Never Dead Nation

Cały album możesz posłuchać tutaj: Burning Creation – Never Dead Nation


Podsumowanie: 

Podchodząc do recenzji EP’ki Never Dead Nation zastanawiałem się, ile razy porównam Burning Creation do szwedzkiego Amon Amarth? Mając z tyłu głowy, że chłopaki cenią bardzo Amon’a i grają tę samą mieszankę stylów – Viking i Death Metal. Na szczęście udało się bez szczypania się w palce i bez porównywania. Mimo, że oba zespoły grają tę samą tematykę to jednak klimat i prowadzenie gitar mają różne. Muszę przyznać, że warstwa tekstowa mnie zafascynowała i wpadła w mój gust. 
W wywiadzie chłopaki wspomnieli, że planują wydać pełny album. Zatem nie pozostaje nam nic, jak cierpliwie poczekać na pełny album, w którym być może chłopaki pokażą coś więcej? A póki co myślę, że z czystym sumieniem mogę polecić tę pozycje każdemu miłośnikowi mitologii nordyckiej, fanowi Viking oraz Death Metalu. Zwłaszcza, że kapela pochodzi z Polski ;) 

To byłoby wszystko w dzisiejszej recenzji. 
Dziękuję za uwagę i do następnego.
Ave.! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz także...

Recenzja: Virya – From the Ashes [EP 2024]

Virya – From the Ashes (14.11.2024) From the Ashes to debiutancka , czteroutworowa EP’ka wrocławskiej grupy Virya . EP’ka ujrzała światło dz...

A to widziałeś..?